Ciemność, cisza i strach, mój strach. Jedyną rzeczą, którą słyszę jest bicie mojego serca. Jest za głośne o wiele za głośne. Skoro słyszę je ja to dlaczego on miałby go nie słyszeć. Dlaczego nie miałby się chować, nie czyhać na mnie, nie cieszyć się moim strachem. O tak, mój strach go bawi. On tu jest wiem to, jest nie daleko, a ja nie mam czasu. Chcę uciec... nie, ja muszę uciec. Nie chcę umierać, nie teraz.
Przesuwając ręką po ścianie próbuję odnaleźć drzwi. Wiem, że tu były gdzieś niedaleko. Mam mało czasu on zaraz po mnie wróci. Idę powoli, całą swoją uwagę skupiając na szukaniu wyjścia. Próbuję równo oddychać co nie jest takie łatwe. Kropelki zimnego potu spływają po moim rozpalonym czole. To gdzieś tu, to na pewno... jest, klamka. Powoli naciskam na nią. Otwieram drzwi, staram się aby nie wydały z siebie żadnego dźwięku nawet najcichszego bo on może to usłyszeć. Wychodzę z pomieszczenia na korytarz. Zaczynam biec w kierunku wyjścia, z tego co pamiętam było właśnie tam. Biegnę ostatkiem sił, jestem coraz bliżej to już niedaleko. Za siebie słyszę śmiech, ten przerażający śmiech. Łzy napływają mi do oczu ale nie przestaje biec. Śmiech zamienia się w krzyk przepełniony złością a może nawet czymś gorszym. Zorientował się, że wydostałam się. Dobiegam do drzwi, nareszcie będę wolna. Próbuję je otworzyć. Na nic, są zamknięte. Nie próbuję krzyczeć bo to nie pomoże.To koniec, już nie ucieknę...